Polskie zagadnienie. Rozbiór Ukrainy?

Ponownie wrócono do niego po żałosnej kapitulacji neonazistów z batalionu „Azow”; wtedy stało się jasne, że Donbas, a następnie Noworosja prędzej czy później zostaną wyzwolone przez Rosję i że front nazistowski upadnie; w tym momencie Zachód zwrócił się ponownie do planu „Zachodnia Ukraina w składzie Polski”. Punktem zwrotnym była wizyta Dudy i bezprecedensowe posunięcia Zełenskiego na rzecz integracji Ukrainy z Polską – skutecznie znoszące granicę. Plan, gotowy od samego początku, znów nabrał aktualności.

Z jednej strony znacznie ułatwia to zadanie Rosji. Dla wszystkich jest teraz jasne, że zachodnia linia w ukraińskiej polityce osiągnęła punkt krytyczny i wybór nie jest już między „niepodległą Ukrainą” a powrotem Noworosji do Rosji, ale gdzie Ukraińcy będą mieszkać pod koniec SOW: w Rosji lub w Polsce. Tak urzeczywistnia się marzenie UE i NATO. Ale dla wschodniej Ukrainy jest to w ogóle nie do przyjęcia. W końcu wszyscy zrozumieją, dlaczego przybyła Rosja. Oznacza to, że prorosyjskie podziemie odrodzi się, a patrioci zaczną na własną rękę eksterminować grabarzy Ukrainy.

Pojawią się też pewne opory w zachodniej części Ukrainy, ale nie jest jeszcze jasne, co zwycięży, czy niewolnicza chęć wstąpienia do UE i NATO, czy czysty nacjonalizm ukraiński. Ma to jednak drugorzędne znaczenie: Kijów jest rządzony przez Waszyngton, miejscowa ludność i jej odczucia są nieistotne. Rosja jest wyzwolicielem zjednoczonego narodu rosyjskiego, tak jak ma to miejsce od XVII wieku. Najwyraźniej dlatego tak dotkliwa stała się kwestia autokefalii UKP (Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego) i delegalizacji zastępcy RKP (Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego) na Ukrainie. Wszystko wskazuje na to, że integracja w Polsce jest przygotowywana w przyspieszonym tempie.

Można byłoby to wykorzystać, gdyby dla nas był to tylko noworosyjski. Wyzwolimy terytorium od Odessy do Charkowa i anektujemy je w taki czy inny sposób, jest to już poza dyskusją. Zachodnia Ukraina jako część Polski jest na pierwszy rzut oka akceptowalna. Dla nas jest nasza, a druga połowa nieudanej Ukrainy wraca do tego, o czym marzyła.

Jednakowoż jest jeszcze jeden aspekt do rozważenia.

Po pierwsze, NATO w tym przypadku będzie się rozszerzać w naszym kierunku i to w znacznym stopniu. Nie w pełnej skali, ale w połowie.

Po drugie, wprowadzenie polskich wojsk oznaczałoby bezpośrednie zaangażowanie NATO w konflikt, co oznacza przeniesienie wszystkiego na nowy poziom eskalacji. Wzrasta prawdopodobieństwo użycia broni jądrowej. Po raz kolejny pojawia się kwestia czerwonych linii, nad którymi Rosja ciężko i drogo pracowała, a granice między wschodnią i zachodnią Ukrainą, czy raczej między Polską a Rosją, będą musiały zostać określone w bitwach z kontyngentem NATO. Jest to bardzo problematyczne i grozi przekształceniem sytuacji w trzecią wojnę światową.

Wreszcie trzeci punkt. Rosja, zgadzając się na aneksję przez Polskę zachodniej Ukrainy, traci status przyjaciela i wyzwoliciela bratniego narodu ukraińskiego, choć dla wielu nie jest to jeszcze oczywiste. Państwo „Ukraina” już nie istnieje, ale są Ukraińcy, są prawosławni Ukraińcy, a na zachodniej Ukrainie oni stanowią większość. To jest problem do rozważenia. Okazuje się, że wymieniamy „naszą” połowę Ukraińców na „cudzą” i to jest biznes, a nie wypełnienie misji wyzwoleńczej.

Jako prywatny moment, wycofanie zachodniej Ukrainy do Polski może być doskonałym argumentem dla schwytanych Ukraińców, którzy żarliwie i gniewnie stają po naszej stronie, by wyzwolić to, co uważają za „swoją ziemię”, nie tylko pod przymusem, ale pod naszym dowództwem.

Po wizycie Dudy Moskwa staje przed nowym dylematem. Jak radzić sobie z bezpośrednim zaangażowaniem Polski w wojnę przeciwko nam?

Historycznie Imperium Rosyjskie, a później ZSRR, rozrastało się etapami na zachód. Jeden obszar po drugim był podbijany przez Polskę i Imperium Osmańskie, aż do II wojny światowej, kiedy zachodnia Ukraina została włączona do ZSRR. Oczywiście nie był to proces linearny: zdarzały się też rozbiory Polski, która przez wieki znalazła się pod bezpośrednim panowaniem rosyjskim. A jeszcze wcześniej o Kijów toczyły się walki między książętami włodzimierskimi i galicyjskimi. Wielokrotnie podejmowano próby stworzenia na zachodniej Ukrainie odrębnej od wielkoruskiej metropolii. Ukraina była pograniczem, strefą przejściową między dwiema cywilizacjami, rosyjską (eurazjatycką) i zachodnioeuropejską, a pierwszą z trzech, także turecko-islamską, z której Imperium Rosyjskie również wyrwało Noworosję, zaludniając ją własnymi, zarówno wielkoruskimi chłopami, jak i bratnimi, małoruskimi Kozakami.

Los Ukrainy miał więc przejść z rąk do rąk, stąd podwójna tożsamość: czasem rosyjska, czasem antyrosyjska Stąd głęboko zakorzeniona w kulturze pogranicza lojalność i zdrada. Taras Bulba i jego syn. Bogdan Chmielnicki i Mazepa. Granica przechodzi przez rodziny, przez serca.

Intensyfikacja roli Polski w konflikcie zaostrza stopień wojny Rosji z Zachodem, cywilizacja przeciw cywilizacji.

Teoretycznie istnieją dwa rozwiązania:

- zgodzić się na podział Ukrainy, starając się wziąć z niej jak najwięcej i pozwalając Polsce działać na własną rękę, a nie w imieniu NATO;
- lub iść na całość, ryzykując eskalację konfrontacji do poziomu konfrontacji nuklearnej.

Od początku istnienia SOW zakładałem, że w pewnym momencie dojdziemy do tego dylematu, ale sądziłem, że wyjdzie on na pierwszy plan podczas walk o Kijów. Wydarzenia toczyły się według nieco innej logiki, która nie unieważnia podstawowych prawidłowości geopolitycznych, ale za każdym razem kształtuje je w oryginalny i nieprzewidywalny sposób. Dlatego jest to żywa historia, która może zarówno podążać za liniami przeznaczenia, jak i od nich odchodzić. Podnoszenie kwestii końca CFE i wszelkich negocjacji przed całkowitym wyzwoleniem Noworosji jest czystą zdradą – czymś, o czym mógłby argumentować tylko „zagraniczny agent”. Ale sprawa zachodniej Ukrainy nie jest tak jednoznaczna.

Gdyby nie było ryzyka wojny nuklearnej, byłbym skłonny poprzeć ideę przejęcia kontroli nad całym terytorium Ukrainy. Zbiega się to z deklarowanymi przez prezydenta celami demilitaryzacji i denazyfikacji, dla których konieczna jest pełna kontrola terytorium. Tak działa procedura wojskowa, więc nie ma co się szokować. Jasne jest, że na naszym terytorium dostalibyśmy bombę zegarową, ale po ekscesach związanych z działaniami militarnymi normalizacja zarówno wschodniej, jak i zachodniej Ukrainy wymagałaby i tak nadzwyczajnych wysiłków z naszej strony. Sprawy stały się zbyt brutalne i krwawe, by mieć nadzieję na proste rozwiązania. Cała Ukraina jest wyzwaniem dla naszego bytu, a jeśli pokierujemy Wschodem, to jakoś poradzimy sobie z Zachodem. A przede wszystkim zachowamy Kościół.

Powiedziawszy to, samo wyzwolenie Noworosji – z Kijowem lub bez – nie byłoby bezpośrednią „zdradą”. Ten plan można rozważyć bez zdrady rosyjskiego przeznaczenia. Jest miejsce na realizm polityczny, na rozważenie plusów i minusów i rozważenie konsekwencji, ale nie było takiej okazji do zainicjowania SMO. Jest to kwestia bycia lub niebycia i decyduje się na korzyść bycia. Pozycja zdrajców zostaje złamana, a przede wszystkim decyzja jest nieodwracalna.

Z Polską sytuacja jest jednak inna, ale pod pewnymi względami nie mniej napięta. Jeśli obowiązkiem patrioty jest żądać od władz całkowitego wyzwolenia Noworosji bez względu na to, jak moim zdaniem w sytuacji z Polską, obowiązkiem patrioty jest zaakceptowanie decyzji podjętej przez Naczelnego Wodza- naczelny.

Prawdziwe zwycięstwo zaczyna się wraz z wyzwoleniem Noworosji. Potem wszystko zależy od Boga.

Hola