Dugin: czas porządków w Eurazjatyckim Domu

Zamieszki w Kazachstanie znów przykuły powszechną uwagę na problemy obszaru postradzieckiego. Jest oczywistym, że należy do nich podchodzić w sposób kompleksowy. Poprzedzające obecne wydarzenia i wciąż wykorzystywane do zwiększania napięcia w stosunkach z Zachodem twierdzenia o rzekomych przygotowaniach do „rosyjskiej agresji” na Ukrainie oraz wyznaczenie przez Władimira Putina „czerwonych linii” związane są właśnie z tym kontekstem geopolitycznym.
Co miał na myśli Putin, gdy mówił o „czerwonych liniach”? Ich wyznaczenie to nie tylko ostrzeżenie, że jakakolwiek próba rozszerzenia strefy wpływów NATO na Wschód, czyli obszar postradziecki (tożsamy z obszarem postimperialnym) spotka się z militarną reakcją Moskwy. To również odmowa uznania strategicznego status quo, ukształtowanego po rozpadzie ZSRR oraz postawienie pod znakiem zapytania legitymacji wstąpienia krajów bałtyckich do NATO i całej polityki Stanów Zjednoczonych na tym obszarze. 
Putin daje do zrozumienia: wykorzystaliście moment, gdy byliśmy słabi i zabraliście nam to, co zgodnie z historyczną logiką należy do nas; ale teraz doszliśmy do siebie, pokonaliśmy liberalny obłęd i zwalczyliśmy zdradzieckie wpływy atlantyckie lat 1980. i 1990. w samej Rosji; dziś gotowi jesteśmy do prawdziwego dialogu z pozycji siły. 
Nie jest to bezpodstawne roszczenie. To stanowisko potwierdzone realnymi działaniami – w Gruzji w 2008 roku, na Krymie i Donbasie w 2014 roku, operacją w Syrii. Gdzieniegdzie udało nam się odzyskać nasze pozycje i Zachód nic nam nie zrobił. Dajemy sobie radę z sankcjami. Nie sprawdziły się groźby wywołania buntu oligarchów przeciwko Putinowi, ani kolorowej rewolucji zorganizowanej przez ulicznych liberałów (piątą kolumnę). Utrwaliliśmy nasze osiągnięcia w sposób zdecydowany i bezkompromisowy. 
Teraz Rosja może kontynuować eurazjatycką rekonkwistę, czyli ostatecznie wyprzeć sieci proamerykańskie, w tym stworzone przez liberalno-oligarchicznych zdrajców – kompradorów, w całej strefie naszych wpływów. 
Aspekty prawne są w geopolityce drugorzędne. Porozumienia i normy prawne legitymizują jedynie status quo osiągnięte za pomocą siły. Przegrani nie mają prawa głosu. Mają je za to zwycięzcy. I zawsze aktywnie z niego korzystają. To, co dziś jest siłą, jutro będzie prawem. Na tym polega realizm.
Rosja Putina przeszła w polityce międzynarodowej od statusu loosera do roli jednego z trzech równoprawnych światowych ośrodków siły. I Putin zdecydował, że nadszedł czas, by ten status utrwalić. Bycie ośrodkiem siły wiąże się z kontrolowaniem obszernej strefy daleko wykraczającej poza własne granice narodowe.  To właśnie dlatego amerykańskie bazy wojskowe porozrzucane są po całym świecie. Waszyngton i Bruksela gotowe są bronić i rozszerzać tą obecność. Nie dlatego, że mają do tego „prawo”, lecz dlatego, że chcą i mogą. I tutaj na drodze staje im Rosja Putina i mówi: stop, droga dalej jest zamknięta, a – co więcej – w najbliższym czasie chcemy, byście ograniczyli swoją aktywność w sferze naszych interesów. Ktoś niewystarczająco silny zostałby za takie deklaracje zniszczony. I dlatego Putin czekał 21 lat aż Rosja odbudowała swój siłowy potencjał geopolityczny. Już nie jesteśmy słabi. Nie wierzycie? Spróbujcie się przekonać.
I to wyjaśnia nam sytuację wokół Białorusi, Ukrainy, Gruzji, Mołdawii, a teraz Kazachstanu. Tak naprawdę nadszedł już czas, że Moskwa może oznajmić o przekształceniu Wspólnoty Niepodległych Państw w Unię Eurazjatycką (nie jedynie gospodarczą, lecz prawdziwą, geopolityczną), włączając do niej wszystkie podmioty polityczne obszaru postradzieckiego. Najbardziej żarliwym rusofobom można zaproponować status neutralny, ale cały region musi być wolny od obecności amerykańskiej. Obecność ta jest niedopuszczalna nie tylko pod postacią baz wojskowych, ale i zagrożeń związanych z operacjami zmiany reżimów (regime change operations), których najbardziej rozpowszechnioną formą są „kolorowe rewolucje”, takie jak Majdan w latach 2013-2014 na Ukrainie, protesty na Białorusi w 2020 roku oraz ostatnie wydarzenia z początku 2022 roku w Kazachstanie. Zachód tymczasem jazgocze z powodu naszego poparcia dla Aleksandra Łukaszenki i rzekomej „agresji” na Ukrainie. 
Stanom Zjednoczonym i NATO nie jest obojętne, co dzieje się na obszarze postradzieckim, więc udzielają one różnego rodzaju wsparcia swoim klientom na nim. Z jakichś powodów sądzą przy tym, że powinno być to obojętne Moskwie. I pewnie tak by właśnie było, gdyby Moskwa była jedynie przedmiotem geopolityki i zarządzana byłaby z zewnątrz, tak jak było to w latach 1990., za rządów piątej kolumny atlantyzmu; a nie podmiotem, którym jest teraz. Nadszedł jednak czas, by potwierdzić ten podmiotowy status. Teraz albo nigdy.
Co z tego wynika?
Oznacza to, że Moskwa sfinalizuje ciągnący się od dawna proces integracji eurazjatyckiej za pomocą nowego zestawi zdecydowanych posunięć. Jeśli Waszyngton nie zgodzi się na potwierdzenie neutralnego statusu Ukrainy, to – jak powiedział Putin – konieczna stanie się reakcja wojskowo-techniczna. Nie chcecie po dobroci, będzie inaczej. Może się to stać za pomocą różnych scenariuszy: od całkowitego wyzwolenia Ukrainy spod amerykańskiej okupacji i bezprawnego, skorumpowanego reżimu liberalno-nazistowskiego, po utworzenie na jej terytorium dwóch podmiotów politycznych – na Wschodzie (Noworosji sięgającej od Donbasu po Odessę) i na Zachodzie (z wyłączeniem rusińskiego Zakarpacia). To minimum. I jest jasne, że sprawa nie ograniczy się do uznania Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej. „Finlandyzacja” Ukrainy, o której tak często ostatnio mówi nasza szósta kolumna, nie będzie możliwa, dopóki nie pojawi się na jej terytorium faktycznie mocny argument w postaci niezależnego podmiotu obejmującego całe Lewobrzeże, łącznie z Odessą i sąsiednimi obwodami. 
To decyzja pewnie niepopularna, ale historycznie nieunikniona. Gdy Rosja jest na fali wschodzącej (a właśnie teraz na niej jest), jej zachodnie rubieże prędzej czy później wyzwalają się od czynnika atlantyckiego – polskiego, szwedzkiego, austriackiego czy amerykańskiego. To prawo geopolityki. 
Przykład ten będzie znakomitą lekcją dla Gruzji i Mołdawii: albo jesteście neutralni, albo wchodzimy do was. Kropka. W jaki sposób wkroczymy, będzie można pokazać na przykładzie krajów sąsiednich. I lepiej nie kusić losu; Gruzja już to ćwiczyła za czasów Micheila Saakaszwiliego. Podjęta przez Erewań próba flirtowania z Zachodem skończyła się tym, że Moskwa dała Baku zielone światło na przywrócenie swojej integralności terytorialnej. 
Jest jeszcze Naddniestrze. Takie punkty są wszędzie. I tylko od Moskwy zależy, jak wygląda tam sytuacja. Dziś Putin traci już cierpliwość pod wpływem nieustającej serii prowokacji Zachodu. Zamrożone konflikty można zawsze odmrozić. A wtedy wielu się zdziwi.
Przejdźmy do Kazachstanu. Nursułtan Nazarbajew zaczął świetnie, nawet lepiej niż sama Rosja, która w latach 1990. była pod kontrolą atlantyckiej agentury. To właśnie on wysunął koncepcję Unii Eurazjatyckiej, ładu wielobiegunowego, integracji eurazjatyckiej, a nawet napisał statut Unii Eurazjatyckiej. Jednak w ostatnich latach porzucił on własne idee. Kiedyś obiecał mi osobiście, że po odejściu z urzędu stanie na czele Ruchu Eurazjatyckiego, bo to jego przeznaczenie. Ale w ostatnich latach z jakichś powodów skoncentrował uwagę na Zachodzie i poparł nacjonalizację kazachstańskich elit. Zakazał działalności komunistycznej partii Kazachstanu, konsekwentnie występującej przeciwko przenikaniu Zachodu i Turcji do gospodarki i sfery społecznej republiki.
Nie omieszkali skorzystać z tego agenci atlantyzmu, którzy za pomocą swoich proxy – islamistów, gülenistów i kazachskich nacjonalistów - oraz korzystając z kosmopolitycznej elity kazachskiej, przygotowywali „plan B” polegający na odsunięciu od władzy samego Nazarbajewa oraz jego następcy Kasyma-Żomarta Tokajewa. Do realizacji tego planu przystąpiono na początku 2022 roku, w przededniu niezwykle istotnych rozmów Putina z Joe Bidenem, od których zależeć będzie wojna i pokój. 
W tej sytuacji Moskwa zmuszona była do udzielenia Tokajewowi wsparcia militarnego. 
Nie do przyjęcia są jednak półśrodki, które stosował Kazachstan w polityce integracji, na co dokładnie wskazywał minister integracji Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej (EAUG) Siergiej Głaziew, mówiąc o sabotowaniu przez naszych partnerów niektórych działań. Podobnie nie do zaakceptowania są wahania Aleksandra Łukaszenki. Rosjanie (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym) wchodzą do Kazachstanu i tam już zostają. Aż do usunięcia z tego kraju wszystkich terrorystów i jednocześnie likwidacji wszystkich barier na drodze do pełnej i prawdziwej integracji. 
I niech Zachód powie choć słowo! To w ogóle nie jego sprawa: zaprosili nas tam nasi sojusznicy, by ratować swój kraj. Wszystkie zachodnie fundacje i struktury, w tym komórki organizacji terrorystycznych (tak liberalnych, jak i islamistycznych oraz gülenistowskich), w Kazachstanie powinny być zlikwidowane i rozbite. 
Skoro wypowiedziano nam wojnę i nie mamy jak jej uniknąć, pozostaje nam tylko zwycięstwo. Dlatego EAUG, a właściwie Unia Eurazjatycka na wielką skalę, musi stać się rzeczywistością. W Mińsku i w stolicy Kazachstanu (jakkolwiek by się ona teraz nie nazywała), a także w Erewaniu i Biszkeku powinni zdać sobie sprawę, że od teraz wchodzą w skład jednej „wielkiej przestrzeni”. To sygnał dla przyjaciół wobec wyzwań, przed którymi stoją oni w związku z wpływami atlantyzmu, którego przedstawiciele uciekają się do sabotowania, a czasem i obalania funkcjonujących reżimów, choćby w pewnym stopniu prorosyjskich. Gdy dojdzie do prawdziwej integracji, wszystkie te problemy znikną.
Najważniejsza okazuje się w całej tej sytuacji sfera militarna. Rosjanie nie są najmocniejsi w negocjacjach, za to przejawiają ogromny potencjał w prowadzeniu wyzwoleńczych i obronnych wojen, w istocie tych, które im wypowiedziano.
Logika każe nam spojrzeć też na kraje bałtyckie. Biorąc pod uwagę nowy status Rosji jako jednego ze światowych ośrodków siły, ich obecność w NATO wydaje się anomalią. Im też trzeba zaproponować alternatywę: neutralność albo… Niech same domyślą się, co się stanie, jeśli dobrowolnie nie zdecydują się ogłosić tej neutralności. 
Wreszcie, Europa Wschodnia. Członkostwo krajów tego regionu w NATO również stanowi dla Wielkiej Rosji duży problem. Wiele z tych państw jest z nami głęboko związanych: niektóre poprzez słowiańskość, inne przez prawosławie, a jeszcze inne przez eurazjatyckie korzenie. Jednym słowem, to nasze bratnie narody. A są w NATO… To wbrew logice. Lepiej, żeby były przyjaznym mostem między nami a Europą Zachodnią. Nie byłby wtedy potrzebny Gazociąg Północny – 2. Bliscy sobie ludzie zawsze się porozumieją. Ale nie. Dziś odgrywają one rolę „kordonu sanitarnego”, klasycznego narzędzia geopolityki anglosaskiej wykorzystywanego do dzielenia kontynentalnej Europy i rosyjskiej Eurazji. Od czasu do czasu rzeczywiste bieguny decydują się na rozczłonkowywanie tego kordonu. Obecnie tymczasowo dostał się on pod kontrolę Anglosasów. Jeśli jednak poziom podmiotowości Rosji będzie rósł, nie potrwa to długo.
Kraje bałtyckie i Europa Wschodnia to jednak problemy geopolityczne jutra. Dziś stawka dotyczy obszaru postradzieckiego / postimperialnego. Dotyczy naszego wspólnego Eurazjatyckiego Domu. Najpilniejszym zadaniem jest zaprowadzenie w nim porządku.
Źródło: kanał Незыгарь w Telegramie, https://t.me/russica2/43500https://t.me/russica2/43501https://t.me/russica2/43502