Dugin: Obowiązkowo przyjadę do Gdańska

Mateusz Piskorski: Profesorze, czy był Pan kiedyś w Gdańsku?

Aleksander Dugin: – Nie, nigdy nie byłem w Polsce, jedynie przejazdem, gdy podróżowałem do Niemiec.

Pytam, bo to właśnie liberalne władze tego miasta, wspierane przez ukraińskich imigrantów, robiły wszystko, by uniemożliwić prezentację Pańskiej wydanej w języku polskim w serii Biblioteczka Myśli Polskiej książki. Obawiali się chyba, że Pan na tą prezentację przyjedzie. Dlaczego tak się Pana boją właśnie liberałowie, ci, którzy mówią, że Gdańsk to „miasto wolności”?

– Nigdy nie byłem w Polsce, ale jestem bezwzględnie przekonany, że kiedyś tam pojadę. Gdy przestanie istnieć hegemonia liberałów, a Polska stanie się silnym, samodzielnym i suwerennym państwem narodowym. Nie sądzę przy tym, że stosunek wszystkich Polaków do Rosjan jakoś radykalnie się zmieni. Myślę jednak, że wielu polskich polityków, którzy cenią suwerenność i tradycję, zdecyduje się na oparty na wzajemnym szacunku dialog z konserwatystami rosyjskimi. Oczywiście, teraz między naszymi krajami dzieje się coś niewyobrażalnego, biorąc pod uwagę poziom nienawiści ze strony Polaków, bo Rosjanie odnoszą się do tego inaczej. Uważam jednak, że to wszystko ma charakter przejściowy, bo zawsze trzeba mieć na względzie zasady – tradycję, chrześcijaństwo, rodzinę, świętość. Te zasady zawsze stanowiły element tożsamości polskiej. Oczywiście są w Polsce liberałowie, tak jak są oni i w Rosji, i na całym świecie. Ale ci ludzie są wrogami Polski, Rosji, wrogami Francji, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, innych krajów. Liberałowie to ludzie, którzy nienawidzą tradycji. Uznają się za postępowców i nie uznają żadnych odwołań do wartości tradycyjnych. My, konserwatyści i tradycjonaliści, bronimy tych wartości tradycyjnych. Rzecz jasna, między tymi wartościami Polski i Rosji, Rosji i Ameryki, Polski, Francji czy Niemiec, mogą występować znaczne różnice. Najważniejszą sprzecznością nie jest jednak to, co dzieli polskiego tradycjonalistę od rosyjskiego. Najważniejsza sprzeczność to ta, która oddziela tradycjonalistów polskich, rosyjskich, niemieckich od liberałów. Bo liberałowie nie mają żadnej tradycji, nienawidzą wszystkich wartości tradycyjnych – polskich, rosyjskich, amerykańskich, niemieckich. Nie uznają nas za ludzi i dlatego tak protestują. Co więcej, wydaje mi się, boją się, że zwolennicy wartości tradycyjnych różnych kultur i narodów, nawet tych, między którymi istnieją historyczne sprzeczności, zaczną się nawzajem słuchać i jednoczyć. Stąd taka reakcja.

Z podobną spotkałem się ze strony liberałów we Włoszech, którzy wpadli w panikę w związku z moimi wieloletnimi, bliskimi kontaktami z tradycjonalistami włoskimi. Jak tylko zapraszają mnie do Włoch, liberałowie robią wszystko, by udaremnić prezentacje moich książek, moje wystąpienia. To samo dzieje się w Grecji, we Francji, gdziekolwiek stanie moja noga, tam liberałowie wszczynają rebelię, trzęsą się z histerii, gryzą paznokcie swoje i innych, owijają się flagami LGBT, wpadają w szał, smarują się kałem, żeby tylko zablokować moje wystąpienie. Myślę, że Polska nie jest tu wyjątkiem. Sądzę jednak, że nawet w tych trudnych warunkach polscy tradycjonaliści zachowają dystans i odnajdą w moich pracach to, co może ich zainteresować.

Niektórzy z polskich konserwatystów, którzy zaznajomili się z Pańskimi pracami, przede wszystkim filozoficznymi, uznają, że jest Pan pod wpływem niemieckiej filozofii i myśli geopolitycznej. I podejmują krytykę właśnie w oparciu o takie założenie…

– Szczerze mówiąc, bardzo lubię kulturę europejską. Przede wszystkim europejskie tradycjonalizmy. Największym autorytetem jest dla mnie René Guénon. To konserwatysta francuski. Innym ważnym dla mnie autorytetem jest Julius Evola, tradycjonalista włoski. Faktycznie, bardzo lubię filozofię niemiecką – fenomenologię, filozofię klasyczną, myśl średniowieczną, scholastykę. Przede wszystkim jestem jednak rosyjskim patriotą, prawosławnym Rosjaninem i dla mnie odwoływanie się do takich europejskich geniuszy, tradycjonalistów, jak Guénon, Evola, Hegel, Schelling, Brentano, Heidegger, Nietzsche, intelektualiści francuscy – Durkheim i wielu innych; nie znaczy, że znajduję się pod ich wpływem. Widzę w nich podobieństwa do duszy rosyjskiej, odnajduję u nich najbardziej interesujące wątki filozoficzne, metafizyczne, badam ich myśli i teorie, adaptuję do rosyjskiego Logos to, co można zaadaptować. Jeśli chodzi o geopolitykę, to gdy spojrzymy na jej klasyczne wydanie mówiące o walce Lądu i Morza, to zobaczymy, że np. Mackinder uważał, że największym przeciwnikiem Cywilizacji Morza jest właśnie Rosja. Tymczasem geopolityka niemiecka, Haushofer, przeinaczyli nieco klasyczną geopolitykę. Ja jestem konsekwentnym zwolennikiem właśnie tej klasycznej wersji, modelu wynalezionego przez myślicieli brytyjskich, według którego Niemcy zajmują miejsce pośrednie.

Jednocześnie uważam, że Europa kontynentalna powinna być sojusznikiem Rosji. Z kolei w Europie istnieją dwa bieguny – Anglia jako biegun najbardziej atlantycki, oraz Niemcy – jako najbardziej kontynentalny. To dlatego właśnie Brytania prowadziła politykę najbardziej antykontynentalną, stąd idea Międzymorza i kordonu sanitarnego, które – jak sądzę – bliskie są polskim konserwatystom. Ale o tym trzeba mówić i jeśli losy Ukrainy nie przekonują wystarczająco polskich konserwatystów, jak kończy się taka służba w roli chłopca na posyłki brytyjskim interesom geopolitycznym, to sprawa jest trudna. A przecież można z tego wyciągnąć wnioski i zrozumieć, że Polska, polski konserwatyzm i w ogóle kręgi konserwatywno-tradycjonalistyczne Europy Wschodniej mogłyby odrzucić rolę kordonu sanitarnego i stać się mostem przyjaźni pomiędzy Heartlandem, wielkim kontynentem Eurazji a małym Heartlandem kontynentalnej Europy franko-germańskiej. Trzeba o tym spokojnie dyskutować, bez resentymentów historycznych.

Wracając jeszcze do krytyki ze strony niektórych polskich konserwatystów, po wydaniu Pańskiej ostatniej książki przypominali fragmenty wywiadu z Panem z 1997 roku, opublikowanego przez, nie wiem czy Pan sobie przypomina…

– Magazyn „Fronda”.

Tak. Też czytałem wtedy ten wywiad. I niektórzy twierdzą, że nawoływał Pan do usunięcia Polski z mapy Europy…

– Niech jeszcze raz przeczytają. Tam nie ma nic podobnego.

Ja to wiem, ale krążą takie opinie.

– Wie Pan, nawet jeśli Polska była w pewnym okresie mistrzem rusofobii… Polacy są tym narodem, który ma najwięcej powodów, by nas nie lubić. Zatem ta rusofobia jest, że tak powiem, historycznie uzasadniona. Mówię to nie w tym sensie, że powinniśmy się pokajać, że jesteśmy winni. Po prostu tak wyszło, że w pewnym okresie państwo polsko-litewskie, ze swoją tożsamością i potęgą było silniejszym pretendentem do bycia imperium niż Ruś Moskiewska, bardzo wówczas niewielka. I później ta rywalizacja o to, kto będzie głównym organizatorem imperialnej przestrzeni Europy Wschodniej i dalej Eurazji, zaczęła być wygrywana przez nas. Byliśmy zatem dla siebie bardzo poważnymi, bliskimi, choć mającymi odmienne tożsamości, konkurentami. Był więc okres państwa polsko-litewskiego, gdy było ono silniejsze od Moskwy. Ale potem to ona stopniowo budowała potęgę. Doskonale rozumiem dlaczego Polacy nienawidzą Rosjan. Doskonale też rozumiem dlaczego Rosjanie nie nienawidzą Polaków. Dlatego, że to my wygraliśmy, a Polacy tą rywalizację przegrali. I wśród Polaków bardzo wielu, np. Hoene-Wroński, rozumiało, że ta przegrana pokazuje słuszność podejścia eurazjatyckiego, moskiewskiego, a Polacy powinni się zastanowić i przychylnie spojrzeć na przesłanie Imperium Rosyjskiego. Oczywiście, polska tradycja szlachecka, sarmacka była całkiem inna, bardziej feudalna, i ta rosyjska imperialność była dla Polaków oburzająca.

Mimo wszystko uważam, że mamy z Polakami podstawy i odpowiednie przesłanki do dialogu, bo Polacy kiedyś byli od nas silniejsi, kiedyś równi nam, później słabsi. Ale Polacy mają podstawy, by nas nie lubić. A już Ukraińcy, których w rzeczywistości nie ma (to byt całkowicie umowny, chimera), takich podstaw nie mają. Nie byli podmiotem, nie mieli państwowości, byli częścią naszych ziem zachodnich, naszej Słowiańszczyzny Wschodniej, która nagle uznała się za Polaków. To taka mania wielkości. Gdy skaczą na majdanie, to tak naprawdę chcą być Polakami, chcą doskoczyć do poziomu „panów”, choć to poziom dla nich nieosiągalny. Mamy więc w istocie obok rusofobii jeszcze bardzo głęboką polonofobię Ukraińców. Liberałów to jednak nie interesuje. Mają gdzieś polską tożsamość. A nam, Rosjanom, nie jest ona obojętna. Jeśli sięgnie Pan po tom mojej Noomachii poświęcony Słowianom, przekona się Pan z jaką głęboką, pełną tragizmu sympatią piszę o Polsce.

Właśnie o tym chciałem porozmawiać. Po tym jak przeszliśmy jako Polska przez ten etap imperialny, o którym Pan powiedział, staliśmy się i jesteśmy teraz średniej wielkości państwem narodowym, jednym z niewielu niemal monoetnicznych krajów współczesnej Europy. Jakie Pan widzi dla Polski miejsce na mapie Europy, z takiego cywilizacyjnego punktu widzenia? Czy może po prostu pozostać takim państwem narodowym, czy powinna też brać udział w jakichś projektach integracyjnych na większą skalę?

– Po pierwsze, jeżeli się dokładnie przyjrzymy, to możemy być pewni, że współczesna Europa buduje państwo antynarodowe. Czyli Unia Europejska proponuje nie tylko negowanie narodu, ale również negację granic, instytucji, tożsamości. Monoetniczność to właściwie ogromna przeszkoda w integracji Polski z UE, tak samo jak to, że w Polsce mniej jest imigrantów, LGBT, tożsamości postpłciowej. To sprawia, że Polska jest „nieeuropejska” według obecnych standardów europejskich. Próby wzmocnienia narodowej tożsamości państwa i społeczeństwa polskiego przy jednoczesnym, coraz głębszym integrowaniu się z Europą, świadczą po prostu o rozdwojeniu jaźni; to schizofreniczne, wewnętrznie sprzeczne. Sądzę, że poziom nacjonalizmu, który toleruje Unia Europejska, globaliści i atlantyści, związany jest z realizacją pragmatycznych, ściśle określonych zadań, podobnie jak było w przypadku Chorwacji w czasie rozpadu Jugosławii. Po to, żeby atakować Rosję. Czyli polski nacjonalizm jest akceptowany wyłącznie, jeżeli będzie rusofobicznym, instrumentem rusofobii, popierania reżimu terrorystycznego na Ukrainie, potencjalnym przyczółkiem do ataku na Białoruś. I dlatego UE toleruje ten polski nacjonalizm.

Ale jeśli wyszedłby poza tą rolę, stał się czymś poważniejszym, gdyby Polacy zaczęli mówić o swojej tożsamości katolickiej, zachowaniu swojej tradycji i silnym państwie narodowym, staną się wrogami dla UE. W obecnym LGBT-UE dla Polski miejsca zbyt długo nie będzie. Ma ona służyć wyłącznie jako platforma do ataku na Rosję. Dlatego, będzie w niej miejsce albo dla Polski liberalnej, ale z rusofobicznym nacjonalizmem, albo dla żadnej. Długofalowe planowanie polityki polskiej powinno opierać się na poszukiwaniu miejsca w jakimś kontekście alternatywnym: albo Europy tradycjonalistycznej; albo w sojuszu z państwami, które bronić będą swojej autonomicznej, europejskiej, kontynentalnej tożsamości i strategii; albo w sojuszu z wielką, odrodzoną Rosją-Eurazją, eurazjatyckim imperium; albo – i to ciekawe – w projekcie, który rosyjski politolog Aleksandr Bołdunow nazywa Wielką Europą Wschodnią. Rzecz w tym, że Europa Wschodnia nie jest jednak Eurazją. Nie ma sensu mówić, że my, Rosjanie, przyjdziemy i ustanowimy tam swoje porządki. Nie, nie ustanowimy. Europa Wschodnia jest czymś odrębnym, odmiennym od nas. Ale patrząc z drugiej strony, Europa Wschodnia, czyli Polska, Węgry, Rumunia, Serbia, Bułgaria, nie jest zupełnie tym, co Europa Zachodnia, to coś całkiem innego. Cały ten obszar, to Międzymorze, pas bałtycko-czarnomorski nie jest tak naprawdę ani Europą Zachodnią, ani Eurazją. Anglia wykorzystywała to do stworzenia kordonu sanitarnego, by skłócić za jego pomocą Niemcy z Rosją, jak na przykład teraz wysadzając gazociągi. A jeśli ten obszar nie byłby taką przeszkodą, kordonem sanitarnym, a stałby się taką specyficzną przestrzenią cywilizacyjną Europy Wschodniej, zachowującą swoją niezależność od sąsiada zachodniego i wschodniego, nie będącą narzędziem sił anglosaskich, wtedy los Polski mógłby być zupełnie inny.

Przecież cała ta wielka Europa Wschodnia jest bardzo konserwatywna, tradycjonalistyczna. Reprezentuje to, co Gellner nazywał w swojej książce społecznościami agrarnymi. To tak naprawdę społeczeństwo całkiem odmiennego rodzaju, różne od tego w Imperium Eurazjatyckim, ale też od tego w liberalno-demokratycznej Europie. Wielka Europa Wschodnia to odrębny typ ludności. Polska może w tym układzie być takim ośrodkiem centralnym i wcale nie musiałaby wyrzekać się statusu państwa narodowego. Wydaje mi się, że byłaby to bardzo ciekawa perspektywa, jednak wymaga ona całkiem innego podejścia. W pierwszej kolejności trzeba by pozbyć się liberałów i atlantyckich kuratorów, którzy o tym w ogóle nie myślą, bo nie interesuje ich Polska, tak jak Ukraina i inne kraje. Oni budują tylko swój świat anglosaski, swoją hegemonię, w której nie ma miejsca dla Polski, poza tą rolą, którą dziś odgrywa Ukraina – forpoczty do ataku na Eurazję.

Przechodząc do aspektu terytorialnego obecnych wydarzeń – rosyjskie media ostatnio często mówią o możliwym przyłączeniu zachodnich obwodów Ukrainy do Polski. Osobiście uważam, że nie ma ku temu żadnych przesłanek. Polska nie ma odpowiedniego potencjału, by realizować tego rodzaju projekty. Ale popatrzmy na to z geopolitycznego i cywilizacyjnego punktu widzenia. Pamiętam, że w niektórych Pana pracach uznawał Pan kilka najbardziej wysuniętych na zachód regionów współczesnej Ukrainy za obszary nie należące do rosyjskiego świata…

– Wie Pan, nie ma tu takich jasnych, jednoznacznych granic. Wołyń, Galicja, Zakarpacie wchodziły w skład różnych organizmów państwowych. Oczywiście żyją tam przede wszystkim Słowianie Wschodni, głównie prawosławni. W pewnym sensie są to więc zachodnie kresy świata wschodniosłowiańskiego. Jeśli Polska przyłączyłaby na przykład Wołyń, przestałaby być państwem monoetnicznym i miałaby enklawę Słowian Wschodnich z odmienną tożsamością. Szczerze mówiąc, rozważałbym możliwość oddzielenia zachodnich obwodów od Ukrainy i zagwarantowania im jakiejś autonomii w ramach porozumień polsko-węgiersko-rumuńskich. Jest przecież oczywiste, że Ukraina nie będzie już istnieć. Także te obwody będą albo za cenę dużych strat ostatecznie wyzwolone i zintegrowane z nami, albo trzeba będzie coś z nimi zrobić. Więc dlaczego nie mielibyśmy rozpatrywać takiej opcji? Faktycznie, ich tożsamość jest odrębna, ale jest też inna od polskiej – to są prawosławni Słowianie Wschodni, a przecież Polacy to katoliccy Słowianie Zachodni. Wołyń wchodził w skład państwa polsko-litewskiego, tak jak i obecna Białoruś, czy przez pewien czas i Smoleńsk. Później jednak cała Polska, wraz z tymi ziemiami, wchodziła w skład Rosji i o tym też pamiętajmy. Ale ja myślę, że to nierealne, bo globaliści i globalistyczni liberałowie w samej Polsce nikomu nie pozwolą tej kwestii poważnie rozważać.

Jakieś polskie kręgi nacjonalistyczne czy konserwatywne mogą o tym myśleć i nawet mogłyby przystąpić do dialogu z Rosją w tej sprawie, ale nie mają one żadnego wpływu na realną politykę. Jeżeli takie środowiska istnieją, to są to raczej marzyciele, tacy romantycy, pewnie całkiem dobrzy ludzie, poza ich rusofobią. Nawet jeśliby wyzwolili się od tej rusofobii i zaczęli dyskusję o podziale byłej Ukrainy, tego państwa terrorystycznego, z wzięciem pod uwagę wpływów polskich na zachodzie, na Wołyniu, to wydaje mi się, że na poziomie państwa nie istnieją takie siły, które zdolne byłyby do poruszania tej kwestii. Polska nie jest suwerennym, narodowym państwem, lecz kolonią świata anglosaskiego zintegrowaną z Unią Europejską. Ani Anglosasi, ani UE żadnej uwagi na polski nacjonalizm, na polskie interesy narodowe nie zwracają. Chcą jedynie wykorzystać Polskę przeciwko Rosjanom. Gdyby w Polsce istniały poważne, odpowiedzialne siły polityczne, które oświadczyłyby, że chcą Wołynia, my moglibyśmy z nimi zacząć się układać. Ale obawiam się, że takich sił nie ma.

Takich sił w ogóle nie ma. Mogą pojawiać się jacyś nieliczni publicyści, działacze społeczni, ale siły politycznej nie mają żadnej. A rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość, która deklaruje swój konserwatyzm, według Pana, ale też i moim zdaniem, z konserwatystami nie ma nic wspólnego. Dla nich na przykład spośród partii niemieckich najbliższa jest partia Zielonych. Dlaczego? Bo mają najbardziej antyrosyjskie stanowisko…

– Oczywiście.

To teraz jedyne kryterium…

– Zieloni w Niemczech to skrajnie lewicowi liberałowie. Nie tylko rusofobowie, ale i najgorsi z globalistów, germanofobów. Nienawidzą nie tylko Rosjan, ale i Niemców. Niech Pan posłucha ich wypowiedzi. W tej partii są jacyś zwolennicy kanibalizmu, pedofilii. To są jakieś najgorsze plewy, właśnie germanofobiczne. Także, jeśli mówi Pan, że jakaś partia lubi niemieckich Zielonych, to oznacza, że partia ta nienawidzi też Polaków, że to – niezależnie od jej nazwy – partia polonofobiczna. Nie ma większych antypatriotów, kosmopolitów, zwolenników legalizacji wszelkich zboczeń niż niemieccy Zieloni.

Wróćmy do Polski. W wywiadzie dla „Frondy” wspominał Pan o myśli Jana Stachniuka, jako swego rodzaju alternatywie cywilizacyjnej dla Polski. Przypomnijmy o bardzo ostrej krytyce katolicyzmu w jego pracach. Jak Pan dziś sądzi: na ile czynnik religijny przeszkadza nam w próbach rozpoczęcia dialogu między Polską a Rosją?

– Ten wywiad pochodzi sprzed wielu lat. Zwróciłem tam uwagę, że Zadruga, Stachniuk i inni radykalni patrioci tego nurtu, wykazywali większą sympatię wobec Eurazji niż środowiska katolickie. Później badałem to zagadnienie i zwróciłem uwagę na polską koncepcję Chrystusa narodów bazującą na bezkompromisowej, straszliwej, historycznej nienawiści do Rosji, jako ojczyzny wschodnich schizmatyków. Polacy chcieli być bardziej katoliccy od całej katolickiej Europy Zachodniej. Nie sposób więc nie dostrzegać związków polskiego katolicyzmu z rusofobią. Te dwie kwestie są bardzo ściśle związane. Próbując nawiązywać kontakt z polskimi patriotami, zwracałem się do takich mniejszościowych, można powiedzieć – marginalnych środowisk, z którymi udało się przeprowadzić dość poważny dialog. Nie miało to jednak jakiegoś większego znaczenia.

Znacznie ważniejsze jest budowanie relacji pomiędzy konserwatystami rosyjskimi a polskimi, prawosławnymi a katolikami, choć polski katolicyzm na poziomie swej genezy, struktury ma tą stronę rusofobiczną. Oczywiście byłoby nam prościej porozumieć się z katolikami, bo mamy bardzo wiele wspólnego – obronę rodziny, płci, człowieka. Chrześcijaństwo bardzo by nas do siebie zbliżało, jeśli by nie ta nierozerwalnie związana z polską tożsamością katolicką rusofobia. My jesteśmy otwarci na dialog z katolikami. W ogóle sądzę, że moglibyśmy przymknąć oczy na rusofobię. Można by umówić się, że po prostu bracia, Polanie i Polacy, już na samym początku wybrali się w dwie różne drogi. Jeden brat podążył drogą wschodnią, bizantyjską, prawosławną. A brat zachodniosłowiański stwierdził, że pójdzie inną drogą.

Długo, na przestrzeni wieków ze sobą konkurowaliśmy. Raz my wygrywaliśmy, raz wy. I to budzi we mnie szacunek. Nie wiem, ilu Rosjan tak ma, ale ja to przynajmniej rozumiem. Oczywiście, wzdrygam się od rusofobii, nie jest to dla mnie przyjemne. Ale wydaje mi się, że – gdy zacząłem badać tożsamość polską, Witkiewicza, Potockiego i innych, polską kinematografię, polską literaturę; Leśmiana, którego tak bardzo lubię (to jeden z moich ulubionych poetów)… Gdy to wszystko widzę, czytam, oglądam… Nie wiem, może płynie we mnie jakaś polska, szlachecka krew i coś się odzywa. Jeden z rodów moich przodków, gdzieś ze środkowej Ukrainy, według kronik, pochodził ze zmarginalizowanego, polskiego rodu szlacheckiego, którego przedstawicieli uznano później za takich miejscowych Ukraińców. Nie wiem dlaczego, ale ten specyficzny polski honor jest dla mnie zrozumiały. Może to właśnie związane z tymi korzeniami w zbankrutowanym szlacheckim rodzie z Połtawy.

Tak czy inaczej, bardzo dobrze to rozumiem. Moja tożsamość jest całkowicie inna – prawosławna, imperialna, eurazjatycka, bardziej głęboka niż wschodniosłowiańska – taka fundamentalna, wielkoruska. Ale paradoksalnie wydaje mi się, że Słowian Zachodnich i Polaków jakoś bardzo dobrze rozumiem. I może to jest odpowiedź na Pana pytanie o to, dlaczego tak boją się mnie w Gdańsku (obowiązkowo tam się pojawię). Sądzę, że spróbowałbym podjąć dialog w odpowiednim tonie. Bardzo niewielu rosyjskich intelektualistów, konserwatystów, nie-liberałów i nie-globalistów potrafi zwrócić uwagę na tożsamość polską. Ja jestem w stanie. Jestem wręcz jakoś zahipnotyzowany pewnymi konserwatywno-romantycznymi aspektami kultury polskiej.

Dlatego mamy nadzieję na Pańskie kolejne książki, w tym po polsku, dzięki którym poznamy Pana spojrzenie na nas samych. Porozmawialiśmy dziś w zasadzie tylko o Polsce. Inne tematy mamy nadzieję poruszyć w kolejnych rozmowach.

Z Aleksandrem Duginem rozmawiał: Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2023)