Ukraińska lekcja. O dezaktualizacji trzeciej teorii politycznej

Ukraińska lekcja. O dezaktualizacji trzeciej teorii politycznej

Ukraińska narodowa rewolucja jest tak naprawdę antyukraińska, antyeuropejska i atlantycka. Tak zwany „Euro-Majdan” powinien nazywać się „Amero-Majdan”, ponieważ jego uczestnicy pracują na rzecz utrwalenia dominacji USA nad Europą i zneutralizowania względnie samodzielnego wobec Waszyngtonu rosyjskiego ośrodka siły.

U nas nie ma miejsca dla nacjonalistycznej hołoty.

Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia

 

W nocy, 18 lutego doszło do dalszej eskalacji konfliktu na Ukrainie. Narodowi rewolucjoniści z Prawego Sektora przypuścili w Kijowie i w innych miastach atak na siły porządkowe i na ośrodki władzy państwowej. Tym razem przejęte zostały już nie tylko budynki administracji publicznej, ale także arsenały wojskowe. W kilku miastach doszło do wymiany ognia z milicją, w niektórych siły porządkowe i armia przekazały broń buntownikom. Już wcześniej, w miastach zachodniej Ukrainy rozwiązane lub rozpędzone zostały struktury Partii Regionów.

 

Zachód dookreślił się ostatecznie jako przeciwny władzy Wiktora Janukowycza. O sankcjach coraz bardziej jednoznacznie mówią Stany Zjednoczone, Polska, Niemcy, Szwecja i inne państwa.

 

Taki obrót spraw nie dziwi zresztą w kontekście wcześniejszej wizyty w Kijowie Bernarda-Henri Lévy, który jako doradca neokonserwatywnego prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy'ego, odwiedził też Libię i Syrię w okresie poprzedzającym wybuch w tych krajach wojen domowych, odgrywając rolę pośrednika w kontaktach pomiędzy rebeliantami i zachodnią elitą polityczną i budując ich wzajemne poparcie.

 

W odpowiedzi na eskalację rewolucyjnej przemocy, prezydent Janukowycz po raz pierwszy od dłuższego czasu przeszedł do ograniczonej kontrofensywy; relacje z Kijowa mówią o odzyskaniu przez Berkut części okupowanego wcześniej przez rewolucjonistów Placu Niepodległości. Zastosowane środki były jednak, co jasno widać, niewystarczające i doszło do ofiar śmiertelnych wśród funkcjonariuszy sił porządkowych, podczas gdy rewolucjonistów wciąż nie udało się ostatecznie rozbić.

 

Nie wiadomo, jak dalej rozwinie się sytuacja u naszych wschodnich sąsiadów. Już teraz można jednak zanotować kilka spostrzeżeń i wyciągnąć kilka wniosków z sytuacji na Ukrainie, które należałoby poddać pod refleksję w Polsce, gdyż przypadek ukraiński ilustruje słabości dotykające również Polskę i zagrożenia odnoszące się również do naszego państwa i do naszej refleksji politycznej.

 

Anachronizm polityczny endecji

 

Wśród komentatorów wywodzących się przede wszystkim ze środowisk endeckich i rusofilskich do znudzenia już powtarza się w kółko mantrę o „zbrodniczych banderowcach”, dodając niekiedy sformułowania o „nazistach” lub jakieś podobne.

 

To pojękiwanie jest na dłuższą metę po prostu nieznośne przez swą nużącą powtarzalność i, w gruncie rzeczy, ma demoliberalny wydźwięk. Mówienie o „nazistach od Bandery” zrozumiałe jest w ustach Rosjanina wychowanego na micie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej lub w ustach ukraińskiego komunisty, kiedy jednak tego rodzaju bełkotem posługuje się człowiek prawicy w Polsce, sprawia to dość odpychające wrażenie. Wywijanie cepem „hitleryzmu”, „faszyzmu” czy „neonazizmu”, jak dotychczas, było specjalnością raczej środowisk żydowskich - lewicowych, neokonserwatywnych, syjonistycznych. W Polsce, łatkę „nazistów” przypinała ruchom nacjonalistycznym najchętniej „Gazeta Wyborcza”.

 

Ta „antyfaszystowska” narracja wspólna jest rosyjskiej i żydowskiej polityce historycznej, nie ma jednak żadnego powodu, by przyjmować jako swoją miały ją europejskie środowiska tożsamościowe. Byłoby to o tyle głupie, że nasi ideowo-polityczni poprzednicy w pierwszej połowie XX wieku pozycjonowali się, zasadniczo, w tej samej grupie ruchów politycznych, do której należał też faszyzm w różnych swych narodowych wariantach. Ruchy te wyrażały, w formie właściwej swoim czasom, aspiracje Europejczyków do przezwyciężenia zagrożenia bolszewickiego i liberalnego, wyrażały zatem wówczas ideę europejską. Posługując się dzisiaj słowami „faszyzm” i „nazizm” jako epitetami i symbolami esencjonalnego zła, tańczymy w rytm melodii wrogów Europy i plujemy na własne korzenie.

 

Przypisywanie dzisiejszym narodowym rewolucjonistom na Ukrainie poglądów ich poprzedników z lat 40-tych jest poza tym niepoprawne merytorycznie. Prawy Sektor i wchodzące w jego skład organizacje odwołują się do dziedzictwa OUN-UPA, ale nie odtwarzają go w stu procentach w dzisiejszej Ukrainie. Rewolucjoniści w Kijowie i w innych miastach Ukrainy nie chcą dokonywać czystek etnicznych, ludobójstwa na Polakach ani krwawych pogromów. Problem „odzyskania” Przemyśla zajmuje w ich refleksji mniej więcej takie miejsce, jak problem odzyskania Lwowa wśród polskich nacjonalistów; jest to powracające często półoficjalnie hasło, ale nikt nie traktuje go do końca poważnie. Ludobójstwo dokonane na Polakach w latach 40-tych jest dla współczesnych narodowych rewolucjonistów tematem peryferyjnym. Usprawiedliwiają je oczywiście lub bagatelizują, epizod ten ma dla nich jednak nieporównywalnie mniejsze znaczenie, niż dla Polaków.

 

 

Narodowa rewolucja u bram

 

Prawy Sektor osiągnął bez wątpienia duży sukces polityczny radykalizując protesty na Majdanie w kierunku narodowej rewolucji i wprowadzając do publicznego obiegu narodowo-rewolucyjną stylistykę. Bojówkarski strój, odwołania do historycznego kozactwa, czarno-czerwony sztandar, portrety Bandery, a nawet pozytywne odwołania do symboliki antysowieckiej koalicji europejskiej z lat 40-tych, zostały przez Prawy Sektor uprawomocnione jako część ukraińskiej sceny politycznej. To jedno osiągnięcie ukraińskich narodowych rewolucjonistów budzić musi także w Polsce sympatię i uznanie.

 

Pamiętajmy jednak, że estetyce tej nie odpowiada faktyczna treść stojących za nią poglądów. Rozszerzenie politycznej bazy narodowego rewolucjonizmu odbyło się równolegle z przedefiniowaniem i częściowym rozrzedzeniem jego nacjonalistycznej treści. Konieczność zmobilizowania szerokich rzesz zwolenników i nawiązania kontaktów z systemową opozycją zmusiły ukraińskich rewolucyjnych nacjonalistów do ideowych kompromisów i osłabienia ideologicznej integralności swojego ruchu. Na środowiskowych blogach prowadzonych przez aktywistów Prawego Sektora wciąż, na potrzeby wewnętrzne, obecna jest retoryka integralnego nacjonalizmu, jednak utrzymane w podobnym tonie początkowe wypowiedzi skierowane na zewnątrz, były później korygowane do form bardziej umiarkowanych. Takie „rozrzedzenie” przekazu wpływać musi też na świadomość rewolucjonistów i może nawet w przyszłości doprowadzić wśród nich do wewnętrznych podziałów na nurty „umiarkowany” i „nieprzejednany”, przy czym zapewne, ci drudzy zarzucą tym pierwszym „zdradę ideałów”, tak jak już dziś Prawy Sektor zarzuca ją Swobodzie.

 

Buntownicy na ulicach ukraińskich miast to nie naziści, tylko narodowi rewolucjoniści, tak więc epigoni „trzeciej pozycji”. Są zarazem antykapitalistyczni i antykomunistyczni, różniąc się skądinąd na korzyść od swoich zachodnich, latynoamerykańskich i arabskich odpowiedników na ogół dużą religijnością. Walczą o państwo jednolite politycznie i narodowo, ale nie są raczej szowinistami. Ich antysemityzm ma podłoże nie w rasizmie, ale w spiskologii i w antykapitalizmie; Żyd w narracji narodowych rewolucjonistów ma twarz ukraińskiego oligarchy (z których wielu skądinąd naprawdę jest Żydami). Stosunek do innych narodowości określać miałaby ich lojalność wobec Ukraińców jako narodu państwowego i wobec narodowej idei ukraińskiej. Stosunek ten w praktyce byłby zapewne bardzo surowy, ale ukraiński nacjonalizm rewolucyjny nie jest mimo tego programowo wrogi mniejszościom narodowym; nie mówi się tam na przykład o zmuszeniu którejś z grup narodowościowych do emigracji lub o jej wynarodowieniu.

 

 

Szkodliwość idei państwa jednolitego narodowo

 

Problem z ukraińskim rewolucyjnym nacjonalizmem polega na tym, że... jest on nacjonalizmem. Jako ruch nacjonalistyczny, stawia sobie za cel polityczną suwerenność narodu ukraińskiego wyrażającą się w posiadaniu przez niego suwerennego państwa narodowego, choć niekoniecznie o charakterze parlamentarno-demokratycznym. Naród miałby być najwyższym dobrem w hierarchii dóbr doczesnych i najważniejszym punktem odniesienia określającym tożsamość jednostki. Wszystkie te trzy postulaty, w perspektywie czwartej teorii politycznej, są problematyczne.

 

Jednolite narodowo i suwerenne państwo ukraińskie nie jest w obecnej sytuacji możliwe do ustanowienia. Ukraina nie jest państwem spójnym narodowo. Zauważył to już w 1930 roku Roman Dmowski i od tamtego czasu sytuacja nie uległa zmianie na korzyść Ukraińców. Zaledwie około 25% populacji tego kraju posługuje się językiem oficjalnym w jego czystej formie jako swoim pierwszym językiem komunikacji i uważa się za Ukraińców. Na kijowskim Majdanie równie często jak ukraiński, słyszy się język rosyjski. Aktyw rewolucji w Kijowie to, jak informują ukraińskie ośrodki statystyczne, w 80% polityczny desant spoza stolicy, z czego niemal połowa z Galicji.

 

Tożsamość mieszkańców całej wschodniej, centralnej i południowej części państwa jest bliżej niedookreślona. Ukraiński nacjonalizm nie był tam historycznie obecny w ogóle lub był obecny w bardzo niewielkim stopniu, dekady rusyfikacji i sowietyzacji odcisnęły się zaś na świadomości mieszkańców tych części Ukrainy silnym piętnem. Wybór może się tam dokonywać co najwyżej pomiędzy tożsamością rusińską a małorosyjską, nie zaś ukraińską, która tamtejszej ludności jest zupełnie obca - nawet językowo - i ludność ta odnosi się do niej nieufnie.

 

Ukrainizacja całego państwa ukraińskiego byłaby zatem procesem bardzo trudnym, jego powodzenie dość niepewne, a przede wszystkim – byłby to zabieg odarcia z tożsamości mieszkańców Ukrainy wychowanych w kulturze rosyjskiej i sowieckiej, lub też w nieukraińskiej kulturze rusińskiej. Z perspektywy tożsamościowej, taki rozwój wypadków byłby czymś niekorzystnym, ponieważ próbie likwidacji podległaby historycznie ugruntowana i zachowująca własną specyfikę tożsamość identyfikującej się w oparciu o nią grupy ludności.

 

Narzucenie Ukrainie galicyjskiego nacjonalizmu oznaczałoby powstanie w tym kraju ostrego wewnętrznego konfliktu. Mógłby on doprowadzić do wojny domowej lub nawet międzynarodowej i do rozpadu państwa, nawet jednak gdyby program nacjonalistyczny udało się zrealizować z sukcesem, i tak nie należałoby tego popierać, bo żyjący we wschodniej, południowej i centralnej części Rusini, Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy mają takie samo prawo do pielęgnowania swej tożsamości, jak i Ukraińcy galicyjscy. Prawy Sektor prawa tego im jednak odmawia, przez co pozycjonuje się jako przeciwnik ruchu tożsamościowego.

 

 

Szkodliwość idei państwa jednolitego narodowo dla sprawy polskiej

 

Państwo jednolite narodowo i postulat lojalności grup mniejszościowych wobec narodu tytularnego ocenić wypada również jako bardzo niebezpieczny z perspektywy polskiej. Jak już wspomniałem wcześniej, ukraińscy narodowi radykałowie nie są nazistami ani szowinistami, jak przedstawiają ich polscy endecy, Rosjanie i ukraińscy komuniści. Są jednak nacjonalistami, nawet jeżeli ich nacjonalizm uległ stępieniu na potrzeby poszerzenia bazy politycznej ruchu.

 

Jak kształtuje się sytuacja mniejszości narodowych w państwie rządzonym przez ruch o inklinacjach nacjonalistycznych mogliśmy obserwować na przykładzie losów węgierskiej mniejszości na Słowacji, a do dziś możemy na przykładzie sytuacji mniejszości polskiej na Litwie i węgierskiej w Rumunii. Nie są to prześladowania ani pogromy, mamy jednak do czynienia z ewidentnymi próbami wynarodowienia przy użyciu instrumentów administracyjnych, oświatowych i oddolnej oraz państwowej przemocy symbolicznej.

 

Nacjonalizm Prawego Sektora jest rzecz jasna bardziej integralny niż nacjonalizm litewskich i rumuńskich konserwatystów lub słowackich populistów, toteż należałoby się spodziewać, że sytuacja mniejszości narodowych - w tym także mniejszości polskiej, w przypadku której swoją rolę grałyby także polsko-ukraińskie resentymenty historyczne – byłaby w nacjonalistycznej Ukrainie jeszcze gorsza.

 

 

Szkodliwość idei suwerennego państwa narodowego

 

Odrzucić trzeba również postulat Ukrainy jako suwerennego państwa narodowego. Idea państwa narodowego stanowi przeciwieństwo idei imperium.

 

Państwo narodowe ma charakter republikański, opiera się mianowicie na politycznej mobilizacji wspólnoty narodowej i jej partycypacji w sprawowaniu władzy. Nie musi to oczywiście oznaczać demokracji liberalnej – może na przykład realizować się w porządku korporacyjnym i monarchicznym, zawsze jednak będzie to republika, gdyż racją istnienia takiego państwa jest poczucie jego obywateli, że są odrębną od sąsiadów wspólnotą polityczną. Legitymizacja państwa republikańskiego, tak więc również państwa narodowego, ma zatem charakter oddolny – dostarcza jej gospodarzący w takim państwie naród, czyli obywatelska wspólnota polityczna. Państwo jest „dobrem wspólnym” wszystkich obywateli, którzy o to dobro powinni zabiegać każdy na miarę powinności swojego stanu.

 

Gdy państwo narodowe jest korporacyjną monarchią, król jest tylko pierwszym spośród jego obywateli, a jego wola musi ulec uzgodnieniu z wolą pozostałych instytucjonalnych podmiotów republiki – stanów, prowincji, municypiów, korporacji etc. System taki, ma skłonność do nieuchronnego osuwania się w egalitarną demokrację, gdyż stany upośledzone domagają się w nim zwiększenia swojej partycypacji we władzy do poziomu równego stanom przodującym. W miarę postępów tego procesu, instytucja monarchy ulega marginalizacji, lub też tron zostaje całkowicie zniesiony. Państwo narodowe, jako państwo republikańskie, ewoluuje zatem w naturalny sposób ku demokracji liberalnej.

 

Państwo narodowe jest również dysfunkcjonalne jako podmiot stosunków międzynarodowych. Obszary rozmieszczenia rozmaitych etnosów rzadko dadzą się ściśle odgraniczyć. Ponadto, grupy ludzkie przemieszczają się, w ten sposób przesuwając, zwiększając lub zmniejszając terytorium swojego zasiedlenia. Nie tylko zatem tereny zasiedlenia różnych etnosów, ale również obszary subiektywnie identyfikowanych historycznie ojczyzn nakładają się na siebie i nawzajem przenikają. Wileńszczyzna jest na przykład ojczyzną równocześnie dla wielu Polaków i Litwinów, zaś Lublin dla wielu Polaków i Żydów. Postulat zebrania w granicach jednego państwa wszystkich ziem zasiedlonych przez naród tytularny tego państwa lub też identyfikowanych w świadomości historycznej tego narodu jako część ojczyzny, prowadzić musi do nieustannych konfliktów z sąsiadami. Napięcia na tym tle groziłyby również stosunkom polsko-ukraińskim, na wypadek objęcia w tym ostatnim państwie władzy przez nacjonalistów.

 

Państwo narodowe jest dysfunkcjonalne również dlatego, że jest małe i niesamowystarczalne. Suwerenny może być tylko taki podmiot geopolityczny, który jest samowystarczalną gospodarczą autarkią i w przypadku którego procesy zachodzące w jego granicach, wystarczają mu do samodzielnego funkcjonowania. Suwerenne może być zatem tylko państwo rozległe terytorialnie, obejmujące oddzieloną naturalnymi barierami geograficznymi wyodrębnioną przestrzeń geopolityczną. W warunkach europejskich, musi to być zatem państwo ponadnarodowe, czyli... imperium.

 

Nacjonalizm, w tym też nacjonalizm ukraiński, ze względu na swoje wyszczególnione przeze mnie wcześniej postulaty suwerenności narodu i uczynienia z niego podstawowego punktu odniesienia dla tożsamości człowieka oraz najwyższego dobra w porządku dóbr doczesnych, jest koncepcją antagonistyczną wobec imperium. Nacjonaliści dążą do rozprucia państw ponadnarodowych po szwach etnicznych. Niedemokratyczną z natury władzę imperialną, nacjonaliści piętnują jako tyranię odbierającą narodom przysługujące im prawo do suwerenności.

 

 

Rusofobia na służbie Waszyngtonu

 

W tym właśnie duchu utrzymana jest retoryka dzisiejszych ukraińskich nacjonalistów z Prawego Sektora. Ostrze ukraińskiej narodowej rewolucji zwrócone jest przeciwko Rosji, która postrzegana jest jako imperialne „więzienie narodów”, zagrażające również wolności Ukraińców. Putin, podobnie jak wcześniej carowie, jest tyranem ustanawiającym ponadnarodową władzę imperialną i tym samym zagrażającym prawu Ukraińców do narodowego samostanowienia. Janukowycz, jako przywódca nienacjonalistyczny, także w optyce Prawego Sektora jest tyranem. Rządzona przez niego Ukraina nie przyjmuje stanowiska konfrontacyjnego wobec Rosji i ustępuje Kremlowi w niektórych kwestiach, zatem Janukowycz to pachołek Moskwy.

 

Prawy Sektor jest wrogo nastawiony wobec imperialnego projektu Unii Europejskiej, ale jako dużo poważniejsze zagrożenie identyfikuje imperialny projekt rosyjski. Już Dmytro Doncow w swej wydanej w 1966 r. pracy pomieścił artykuły, w których na głównego wroga nacjonalizmu ukraińskiego desygnowana została Rosja.

 

Oddziaływanie nacjonalizmu rewolucyjnego na Ukrainie należy zatem ocenić ujemnie, jako rozbijające lub blokujące powstanie funkcjonalnych i samowystarczalnych podmiotów geopolitycznych. Samodzielna Ukraina podmiotem takim nie będzie, czym zaś może się stać, niezwykle trafnie przewidział jeszcze przed wojną Dmowski, a obserwować możemy to dziś – na przeciągu ostatnich dwudziestu z górą lat funkcjonowania względnie samodzielnej Ukrainy.

 

Ukraiński narodowy rewolucjonizm pracuje zatem, chcąc nie chcąc, na korzyść Stanów Zjednoczonych, którym zależy na geopolitycznym rozbiciu przestrzeni między Reykjavikiem i Władywostokiem i skonfliktowaniu istniejących w niej ośrodków siły, tak by łatwiej nimi manipulować. Ukraińska narodowa rewolucja jest tak naprawdę antyukraińska, antyeuropejska i atlantycka. Tak zwany „Euro-Majdan” powinien nazywać się „Amero-Majdan”, ponieważ jego uczestnicy pracują na rzecz utrwalenia dominacji USA nad Europą i zneutralizowania względnie samodzielnego wobec Waszyngtonu rosyjskiego ośrodka siły.

 

 

Galicja – koń trojański USA

 

Z tego samego powodu odrzucić należy scenariusz ewentualnego podziału Ukrainy i zwycięstwa narodowej rewolucji w samej tylko Galicji. Zastanówmy się, jaki układ międzynarodowy wykształciłby się w rezultacie takiego rozwoju wypadków?

 

Wzajemny stosunek Ukraińców z Galicji i mieszkańców pozostałej części Ukrainy byłby nieporównanie bardziej wrogi niż stosunek na przykład Czechów i Słowaków. Nie istniałby także rozdzielający obydwie wspólnoty bufor na podobieństwo Bośni i Hercegowiny rozdzielającej na zachodnich Bałkanach państwa Serbów i Chorwatów. Jedynym miarodajnym porównaniem wydają się więc być stosunki Serbii i niepodległego Kosowa. Narodowo-radykalna Galicja stałaby się matecznikiem najbardziej szowinistycznych i awanturniczych postaci rusofobii, podobnie jak matecznikiem radykalnego szowinizmu i awanturnictwa skierowanych przeciwko Serbom i innym sąsiednim narodom jest dziś Republika Kosowa.

 

Narodowo-radykalna Galicja, na fali swej rusofobii, zapewne wstąpiłaby do NATO, stając się tam najzagorzalszym zelotą orientacji amerykańskiej. Powiewające dziś nad Majdanem flagi czeczeńskich i syryjskich szczurów dowodzą, że Prawy Sektor gotów jest poprzeć każde polityczne awanturnictwo, byleby tylko zaszkodzić znienawidzonej Rosji. Ukraińscy narodowi radykałowie z UNA-UNSO, tak więc bezpośrednich politycznych poprzedników Prawego Sektora, wysyłali zresztą odziały ochotnicze dla wsparcia czeczeńskich rebeliantów. W zestawieniu z tego rodzaju ciągotami, skrajnie proamerykańska, awanturnicza i nieodpowiedzialna polityka zagraniczna PiS i rządów państw bałtyckich mogłaby się wydawać całkiem umiarkowana i rozsądna.

 

Narodowo-radykalna Galicja wstąpiłaby także zapewne do Unii Europejskiej, powodując się jednak podobnymi argumentami, jakie w Polsce przedstawiał PiS i zbliżeni do niego publicyści konserwatyno-liberalni, jak Rafał Ziemkiewicz: wstąpienie do UE miałoby oddalić niebezpieczeństwo włączenia do rosyjskiego imperium. Tak motywowana Galicja działałaby w Unii jako agent atlantyzmu: hamowałaby i blokowała procesy nadania Unii treści politycznej i wojskowej, tak więc utworzenie europejskiego imperium mogącego zająć w globalnym układzie sił pozycję mocarstwa, zarazem zaś uczestniczyła i inicjowała rozmaite działania skierowane przeciw Rosji, w tym również utrwalenie zwierzchności USA nad Europą.

 

Rządzona przez antyrosyjskich nacjonalistów Galicja (lub cała Ukraina) byłaby klinem wbitym przez Amerykanów pomiędzy Europę i Rosję, w ten sposób uniemożliwiając pełną emancypację każdej z nich od Waszyngtonu. Dlatego powtórzmy w tym miejscu jeszcze raz: narodowa rewolucja na Ukrainie jest dziś sojusznikiem atlantyzmu przeciwko Europie. Prawy Sektor świadomie lub nie, działa na rzecz interesów Stanów Zjednoczonych. W interesie wszystkich Europejczyków leży więc stłumienie nacjonalistycznej rebelii na Ukrainie.

 

Gdyby jednak nacjonalistom udało się przejąć i utrzymać władzę nad całą Ukrainą oraz zapobiec rozpadowi państwa, sytuacja stałaby się jeszcze bardziej dramatyczna przez geograficzną bliskość wschodnich i południowych granic Ukrainy do niestabilnego i bez tego regionu kaukaskiego. Ukraina mogłaby stać się rozsadnikiem wojny międzypaństwowej, mającym w pamięci dramat wojny lat 1941-1945, muszącej jawić się jako perspektywa szczególnie katastrofalna.

 

 

 

Polityczne manowce trzeciej teorii politycznej...

 

Z tego powodu Ukraina powinna ewoluować w kierunku państwa zregionalizowanego i wielonarodowościowego, jej system władzy zaś – w kierunku prezydenckiego autorytaryzmu w stylu wschodnioeuropejskim.

 

Rewolucja ukraińska stara się przemiany w tym kierunku uniemożliwić. Rewolucjoniści żądają przywrócenia konstytucji z 2004 roku, zwiększającej kompetencje parlamentu kosztem władzy głowy państwa. Starają się zmusić ekipę Janukowycza do anulowania decyzji Sądu Konstytucyjnego przywracającego ustawę zasadniczą z 1996 r. i doprowadzili jak dotychczas do wycofania ustaw zwiększających kompetencje prezydenta w zakresie zabezpieczenia porządku publicznego, które Partia Regionów przegłosowała po rozpoczęciu okupacji centrum ukraińskiej stolicy przez rewolucjonistów. Już zatem na poziomie ustrojowym narodowi rewolucjoniści żądają tego samego, co i liberałowie. Jak wygląda władza parlamentarna na Ukrainie mogliśmy zaś obserwować w okresie, krótkich na szczęście, rządów „Pomarańczowych”.

 

Gdy jednak zastanowić się głębiej nad tym problemem, zajęcie takiej pozycji przez nacjonalistów ukraińskich nie jest aż tak dziwne. Jak wspomniałem wcześniej, nacjonalizm jest nurtem o charakterze republikańskim. To naród ma gospodarzyć i zarządzać swym państwem. W heglowskim układzie państwa jako tezy i społeczeństwa obywatelskiego jako antytezy, nacjonalizm pozycjonuje się po stronie społeczeństwa obywatelskiego. Nacjonaliści postulują zawłaszczenie państwa przez naród i podporządkowanie mu go. Państwo ma być narzędziem wykonywania woli narodu. W dzisiejszej rzeczywistości politycznej, oznacza to poparcie dla demokracji parlamentarnej przeciwko autorytarnej władzy państwowej, politycznie podmiotowej wobec narodu i posiadającej środki materialne oraz formalne (np. siły bezpieczeństwa o rozległych kompetencjach) do prowadzenia polityki nawet wbrew woli narodu.

 

 

i jej refutacja z perspektywy czwartej teorii politycznej

 

Stanowisko czwartej teorii politycznej musi być przeciwne: ludność państwa nie może być przyczyną sprawczą polityki, ale jej przyczyną materialną (obok zasobów naturalnych). Przyczyną sprawczą musi być władca, zaś przyczyną celową – porządek. Lud nie jest zatem podmiotem pierwotnym polityki, tylko surowcem z którego władca (podmiot zarówno pierwotny, jak i bezpośredni polityki) tworzy ład odwzorowujący na ziemi zamysł boski.

 

Kategoria narodu, będąca kategorią polityczną, musi zostać zastąpiona kategorią etnosu, będącego niepolityczną kategorią tożsamościową, dla której podstawowymi wyznacznikami są pokrewieństwo definiowane poprzez patrylinearne związki genealogiczne, wynikające stąd patriarchat i hierarchicznie ustrukturyzowana wspólnotowość, a także zakorzenienie w konkretnej ziemi i związanie z konkretnym krajobrazem i typem przestrzeni.

 

W konflikcie społeczeństwa obywatelskiego z państwem, zwolennicy czwartej teorii politycznej opowiadają się za zorganizowaniem - i tym samym poniekąd pochłonięciem – społeczeństwa obywatelskiego przez państwo, w wyniku czego powstanie heglowska synteza w postaci organicznej monarchii.

 

 

Przyczyny kryzysu na Ukrainie:

 

Obecna anarchia na Ukrainie ma swoje źródło w obezwładnieniu państwa, które nie jest w stanie dłużej strukturyzować i porządkować społeczeństwa obywatelskiego. Obezwładnienie to dokonuje się na poziomach ideologicznym, prawno-instytucjonalnym i ekonomicznym. 

 

utrata suwerenności ideologicznej...

 

Państwa wschodniej Europy w ostatniej ćwierci XX wieku utraciły suwerenność ideologiczną. Przyniosło to demoralizację ich elit przywódczych i rozpad socjalistycznych systemów ustrojowych pod koniec lat 80-tych, pod naporem moralnym garstki dysydentów i niekiedy także po naporem fizycznym ulicznych tłumów. Generał Wojciech Jaruzelski w Polsce czy Giennadij Janajew w Związku Sowieckim nie wierzyli w nic i nie posiadali ideowego kręgosłupa, dlatego, pomimo przewagi materialnej, ulegli presji opozycji w swoich krajach.

 

Ten sam problem dotyczy Wiktora Janukowycza w dzisiejszej Ukrainie. Pomimo kontrolowania resortów siłowych oraz posiadania silnego zaplecza parlamentarnego i wśród oligarchów, okazał się on bezradny wobec ulicznego motłochu od trzech miesięcy podpalającego sukcesywnie jego kraj. Stracił już nie tylko kontrolę nad zachodnią częścią państwa i dopuścił kompromitacji służb porządkowych, ale ma na rękach krew poległych z jego winy na służbie funkcjonariuszy.

 

Bierności Janukowycza nie da się wyjaśnić jedynie jego powszechnie znaną ociężałością umysłową (pod tym względem przypomina równie fajtłapowatego polskiego prezydenta, Bronisława Komorowskiego) i miękkością charakteru, ale brakiem idei przewodniej, którą kierowałby się w swoich działaniach. Rewolucjoniści są tak zdeterminowani, bo wierzą w swoje racje. Ukraiński prezydent jest technokratą bez moralnego kręgosłupa. Nie wierzy w nic i brak mu przekonania do wykrzesania z siebie jakiejkolwiek decyzji, która wymagałaby zderzenia woli własnej z wolą nacjonalistów i liberałów.

 

Państwo, by skutecznie opierać się naciskom zewnętrznym i wewnętrznym, musi mieć kręgosłup moralny w postaci fundującej je idei, wokół której mogłaby jednoczyć się elita polityczna i cała wspólnota obywatelska. Dla państw tradycyjnych i nowożytnych taką moralną osią była religia. Dla państw nowoczesnych były to ideologie. W państwie ponowoczesnym, między innymi w państwie postkomunistycznym, takiego moralnego spoiwa brakuje.

 

 

...utrata spójności instytucjonalnej...

 

Ponowoczesność dekonstruuje jednak nie tylko religie, ideologie i tożsamości, ale również same organizmy państwowe. Współczesne państwo staje się poliarchią. Nie jest dłużej hierarchicznym systemem instytucjonalnym, lecz policentrycznym układem o zmiennej geometrii i przepuszczalnych granicach. Kwestie wewnętrzne państwa ulegają internacjonalizacji, a ono samo zmuszone jest internalizować coraz więcej bodźców zewnętrznych, w coraz większym stopniu modyfikujących jego wewnętrzne procesy transformacji i system instytucjonalny.

 

Państwo narodowe, szczególnie o tak heterogenicznej podstawie jak Ukraina, nie jest w stanie oprzeć się tym procesom rozkładowym. Dla ich odwrócenia konieczne byłoby osiągnięcie samowystarczalności i suwerenności ekonomicznej, co jednak w skromnych rozmiarach państw narodowych nie jest możliwe.

 

Brak suwerenności ekonomicznej jest bardzo ważnym powodem, dla którego systemu politycznego Ukrainy nie można uznać za system hierarchiczny, lecz za bliski średniowiecznemu republikanizmowi system policentryczny. Głowa państwa nie jest na Ukrainie władcą we właściwym tego słowa znaczeniu, lecz jedynie przywódcą jednego z klanów przemysłowych i wcale nie najsilniejszym elementem tamtejszej oligarchii gospodarczej.

 

 

...utrata suwerenności ekonomicznej.

 

W efekcie każda decyzja państwa jest wynikiem finansowego i gospodarczego przetargu wśród oligarchii. Proces podejmowania decyzji jest uciążliwy i długotrwały, bo osiągnięcie jedności woli wśród posiadających na Zachodzie konta, i tym samym podatnych na zachodnią presję, oligarchów jest bardzo trudne. Oligarchia zawsze działa na państwo odśrodkowo i proces odbudowy władzy politycznej z ruin postmodernizmu musi oznaczać również eliminację oligarchatu i poddanie kontroli państwowej dużych ośrodków koncentracji siły gospodarczej.

 

 

Problemy nie tylko ukraińskie

 

Jak nietrudno zauważyć, wszystkie wymienione tu słabości Ukrainy dotyczą także Polski. Rząd Tuska sprywatyzował resztki własności państwowej. Bankowość znajduje się pod kontrolą zachodniego kapitału a przemysł został zlikwidowany i zastąpiony kontrolowanym przez zachodnich pośredników importem z również kontrolowanych przez Zachód krajów trzeciego świata, lub też z samych krajów zachodnich. Zachodnie standardy prawne i ustrojowe przyjęte przez Polskę ubezwłasnowolniają formalnie i materialnie jej ośrodki decyzyjne. Zachodni liberalizm przesiąka powoli w społeczeństwo, kształtując jego postawy wobec władzy.

 

Sprawa Mariusza Trynkiewicza, którego państwo polskie nie mogło pozbawić życia lub nawet zatrzymać w więzieniu jest dobrą miarą tego prawnego ubezwłasnowolnienia. Innym przykładem jest urządzany przez polskich narodowców Marsz Niepodległości, podczas którego, na mniejszą na szczęście niż w Kijowie skalę, uczestnicy spuszczają łomot policji i niszczą publiczną własność przy całkowitej bierności władz państwowych.

 

Nie śmiejmy się zatem z Ukraińców, których władze nie potrafią obronić swojego kraju przed wszczynającymi anarchiczne rozróby wewnętrznymi wichrzycielami. Polski premier okazał się tak samo bezradny wobec dużo mniej przecież groźnego i licznego Marszu Niepodległości, a zagrać na nosie mógł mu również wielokrotny morderca i pedofil-gwałciciel.

 

Gdyby uczestnicy polskiego Marszu Niepodległości zechcieli zamienić warszawski Plac Konstytucji w odpowiednik kijowskiego Majdanu, to zapewne by się im to udało. Gdyby rzeczywiście chcieli spalić ambasadę Rosji, to by ją spalili. Policja, dostawszy zapewne zakaz atakowania uczestników i użycia wobec nich broni i ciężkiego sprzętu, płonęłaby w budkach strażniczych i w radiowozach tak samo, jak dziś płoną w Kijowie milicjanci i funkcjonariusze Berkuta.

 

Czy Janukowycz, który na początku grudnia zaniechał rozbicia Majdanu siłą różni się tak bardzo od Tuska, który w 2012 r. cofnął decyzję o rozwiązaniu Marszu Niepodległości w chwilę po jej wydaniu?

 

 

Rekomendacje dla władz polskich

 

Jak wiadomo, najmądrzej jest uczyć się na błędach cudzych, nie na własnych. Jeśli zatem z lekcji ukraińskiej mielibyśmy wyciągnąć jakieś rekomendacje dla władz polskich, to dotyczyłyby one rozprawienia się z Marszem Niepodległości i z podobnymi mu zamieszkami o których wspominają niekiedy politycy PiS, w sposób sprawny i zdecydowany.

 

Wydaje się zatem przede wszystkim, że lekceważenie zjawiska nie prowadzi wcale do jego wygaszenia. Po drugie, punktowe nękanie jedynie rozsierdza uczestników zamieszek, których jest zbyt wielu, by dali się w ten sposób zastraszyć. Ofiary punktowych uderzeń zyskują wśród nich szybko status męczenników sprawy, a eksponowanie ich cierpień staje się skutecznym narzędziem mobilizacji nowych uczestników i zwiększenia determinacji dotychczasowych. Po trzecie, stosowanie przez jednostki porządkowe defensywnej taktyki „ruchomej obrony” również jedynie rozsierdza buntowników, utwierdzając ich ostatecznie w przekonaniu o własnej sile. Protestujący, napotykają co prawda opór formacji porządkowych, ale jest to opór bierny, tak więc dla nich samych niegroźny. Mogą dowolnie bić i atakować policję, gdy zaś zbierze się ich wystarczająco dużo i przełamią kordon, policja tworzy kolejny w innym miejscu prowokując do nowych ataków. Napotykany opór rozwściecza więc buntowników, bezkarność ataków na funkcjonariuszy ich rozzuchwala, zaś ewentualne przełamanie żywej zapory daje poczucie siły.

 

 

Jak uniknąć Majdanu w Warszawie

 

Rozwiązaniem byłaby delegalizacja imprez grożących przerodzeniem się w polską wersję Majdanu, lub ewentualne skierowanie ich na trasę zupełnie z ich punktu widzenia nieatrakcyjną. W przypadku wybuchu zamieszek, imprezę należałoby natychmiast rozwiązać, a w razie odmowy rozejścia się przez uczestników – bezwzględnie rozbić. Policja powinna wówczas uderzyć zdecydowanie przeważającymi siłami, tak by móc odnieść jednoznaczne zwycięstwo w pełni rozpraszając nielegalną demonstrację. Jeśli wyciąga się nóż, to po to, żeby go użyć, nie zaś nim grozić. Gdy państwo używa siły, to po to, by odnieść zwycięstwo, nie po to, by wdać się w nierozstrzygnięte przepychanki.

 

Każda porażka policji w starciu ulicznym podważa prestiż państwa w oczach potencjalnych kontestatorów i obniża morale samych funkcjonariuszy. Policja powinna zarówno w oczach samych funkcjonariuszy, jak i obywateli, cieszyć się poważaniem płynącym ze świadomości jej siły i skuteczności. Policji zbierającej baty od nastolatków na ulicach i niezdolnej wyegzekwować porządku nikt nie będzie szanował. Sami jej funkcjonariusze nie będą szanować ani tej instytucji, ani samych siebie. Do policji trafiać będą nieudacznicy, a ona sama niezdolna stanie się do spełniania przeznaczonych jej zadań.

 

Jeśli więc nie chcemy mieć pewnego dnia w Warszawie naszego własnego Majdanu, potrzebne będzie zwiększenie kompetencji i swobody działania służb porządkowych, a przede wszystkim, musi pojawić się zdolne do wzięcia odpowiedzialności za stosowne decyzje przywództwo polityczne. Niestety, Donald Tusk bliższy jest w tej dziedzinie Wiktorowi Janukowyczowi, niż choćby Aleksandrowi Łukaszence lub Recepowi Erdoganowi. Jedynym polskim politykiem zdolnym poradzić sobie z ewentualną polską wersją Majdanu, wydaje się cytowany na początku tego tekstu, działający jednak jedynie na szczeblu samorządowym, prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz.

 

 

 

Ronald Lasecki

 

 

(przy pisaniu tego tekstu korzystałem z blogów Prawego Sektora, raportów Ośrodka Studiów Wschodnich i badań Międzynarodowego Instytutu Socjologii nad przekrojem społecznym uczestników protestów na Majdanie)

 

http://www.konserwatyzm.pl/artykul/11682/ukrainska-lekcja-o-dezaktualiza