Upadający hegemon i historyczna szansa
Karty podstawowe
Wybory w Rosji już za nami. To dobrze. Możemy powrócić do spraw polityki zagranicznej. To właśnie ona jest naprawdę istotna. I właśnie w tej sferze pełną parą następują wyjątkowo znaczące i ważne zmiany.
Obalili Trumpa, wybrali Bidena
Na naszych oczach rozpada się światowy ład jednobiegunowy. Słabnie on już od dawna (od 11 września 2001 roku), ale to właśnie rok 2021 ze szczytem niegasnącej pandemii koronawirusa, przyniósł pewne symboliczne wydarzenia, które świadczą o tym, że kres jednobiegunowości jest już nieunikniony.
Już Donald Trump godził się na ład wielobiegunowy, nalegając tylko, by Stany Zjednoczone miały w jego ramach szczególny status. Było to dążenie całkowicie racjonalne i odpowiedzialne. Ale Trump został tak naprawdę obalony. Jego obalenia dokonali ci fanatyczni zwolennicy globalizmu, z którymi walczył on w swoim kraju.
Dzięki wsparciu globalistów do władzy doszedł Joe Biden, który z miejsca obwieścił „Wielki Reset” (ang. Great Reset). Miał on oznaczać powrót do „złotej epoki” dla tychże globalistów i liberałów, czyli lat 1990.
Zdają się oni myśleć, że – owszem, globalizacja napotkała na pewne przeszkody, lecz teraz szybko je usuniemy, postawimy na swoje miejsce wszystkich tych, którzy dążą do wielobiegunowości, i nadal będziemy sprawować władzę nad ludzkością, wciągając ją coraz głębiej do realizacji naszej szalonej, niemal otwarcie satanistycznej koncepcji.
Wielki Reset buksuje
Na jedno skinienie Bidena Kijów przerzucił wojska na Donbas, demonstrując swoją determinację w dążeniu do „okiełznania Rosjan”. Wystarczyło jednak, że Moskwa przeprowadziła niewinne manewry wojskowe na swoim terytorium, by Waszyngton wrzucił bieg wsteczny. O Kijowie nie będziemy jednak mówić, bo nie jest on podmiotem wielkiej polityki. Realizację Great Reset musieli przełożyć.
Następnie mieliśmy kompromitującą po 20 latach okrutnej okupacji ucieczkę Stanów Zjednoczonych z Afganistanu, gdzie Amerykanie nie zdążyli nawet spakować swoich rzeczy (w tym sprzętu wojskowego) i w normalny sposób wywieźć stamtąd kolaborantów. Afganistan to niemożliwa do zatarcia kompromitacja Ameryki.
Na dodatek, żeby pokazać, że jeszcze coś tam znaczy, Biden ogłasza powstanie anglosaskiej osi AUKUS za pomocą układu z Australią oznaczającego przekreślenie francuskich i włoskich (o tych drugich często się zapomina) planów eksportu produkcji zbrojeniowej (na który bardzo liczyli w Paryżu i Rzymie), właściwie rozwalając jednym pociągnięciem pióra NATO. W odpowiedzi mamy bezprecedensowe odwołanie do kraju z Waszyngtonu francuskiego ambasadora. Unia Europejska uznaje, że to dowód szaleństwa władz Stanów Zjednoczonych.
Globaliści prawicowi i lewicowi w odwrocie
Spójrzmy teraz, co dzieje się w samych Stanach. Po pierwsze, Biden okazał się w sytuacji, w której połowa ludności konsekwentnie go nienawidzi (za skradzione wybory i nietolerancję liberalnej dyktatury). I, cokolwiek by zrobił, będzie spotykał się z jej wrogością.
Wystarczy, że się potknie – w Afganistanie, w Australii, nie mówiąc już o totalnej porażce z imigrantami na południowej granicy Stanów Zjednoczonych, gdzie nie tyle się potknął, co widowiskowo wywrócił – a jego przeciwnicy od razu wszystko to podchwytują, potęgują, zaczynając przygotowania do impeachmentu.
Wszystko to jednak jeszcze pół biedy.
Popierający Bidena globaliści też są podzieleni wewnętrznie: na prawicowców i lewicowców, na jastrzębi – neokonserwatystów i ultrademokratów z ich ideologią LGBT oraz „marksizmem kulturowym”. Neokonserwatyści są wściekli z powodu wycofania wojsk z Afganistanu, a także czynionych przez Bidena zapowiedzi ich wycofania z Bliskiego Wschodu, w szczególności z Syrii i Iraku. Dodając do tego ewidentne tchórzostwo na Ukrainie, Biden zrobił już wszystko, co tylko mógł, by zwrócić przeciwko sobie połowę popierającej go elity – jastrzębi.
Wydawać by się mogło, że cieszyć powinni się globaliści lewicowi. Owszem, generalnie ze zrozumieniem przyjęli oni wycofanie wojsk z Afganistanu, choć tego w jaki sposób je przeprowadzono, nikt w Stanach Zjednoczonych nie ośmieli się usprawiedliwiać. Ale nagle Biden przypomniał sobie o nekonserwatystach i stworzył nowy, strategiczny sojusz AUKUS (Australia, Zjednoczone Królestwo, Stanu Zjednoczone), bezceremonialnie stawiając na bocznym torze Europę. Zrobił to pod pretekstem nadciągającej wojny z Chinami na Oceanie Spokojnym. I to oburzyło lewicowych globalistów. Unia Europejska nie ma nic przeciwko Chinom, a lewe skrzydło globalistów próbuje czerpać korzyści dla swojej strategii z gospodarczego wzrostu Chińskiej Republiki Ludowej, nawet w samych Stanach Zjednoczonych.
Cios w NATO
Tymczasem Biden tworzy AUKUS. Taki cios w NATO w sytuacji wzmocnienia suwerenności Rosji i wspomnianych już Chin, coraz większej samodzielności Turcji, Iranu i Pakistanu, a także niektórych krajów arabskich i afrykańskich (seria przewrotów w Afryce to bardzo interesujące zjawisko, wymagające oceny geopolitycznej), prowadzić musi wyłącznie do osłabienia globalnej elity liberalnej, w której na naszych oczach dokonuje się rozłam pomiędzy Anglosasami a Europejczykami i innymi „zapomnianymi” sojusznikami.
Biden zdołał w ten sposób zawieść i prawicowych, i lewicowych globalistów, na dodatek wciąż znajdując się w stanie niegasnącej konfrontacji z trumpistami, którzy znaleźli się w sytuacji ostro represjonowanej opozycji. Gdy udaje jastrzębia i robi krok w kierunku neokonserwatystów, uderza w Radę Stosunków Zagranicznych (CFR), czyli globalistów lewicowych. Gdy, odwrotnie, próbuje być gołębiem, we wściekłość wpadają globaliści prawicowi.
Biden zaczyna się nam podobać
To wyjątkowa sytuacja. Nigdy w ciągu ostatnich dziesięcioleci polityka Stanów Zjednoczonych nie była do tego stopnia wewnętrznie sprzeczna, niekonsekwentna i nieudolna. Ameryka jest dziś słaba jak nigdy. I trzeba to wykorzystać. Trump dążył do odrzucenia globalizacji, świadomie i odpowiedzialnie koncentrując się na problemach wewnątrzamerykańskich.
Twardo negocjował w każdej sprawie z przedstawicielami rosnącej w siłę wielobiegunowości. Choć to paradoksalne, Biden poszedł jeszcze dalej; konsekwentnie Amerykę niszczy. W miarę postępów agonii globalizmu, ludzkość coraz wyraźniej dostrzega słabość tego, kto jeszcze niedawno rościł sobie prawo do statusu niekwestionowanego przywódcy. Jeśli chcemy być realistami (czyli trochę i cynikami), to taki słaby i bezsilny wróg, jak Biden, lepszy jest od racjonalnego i rozumiejącego swą rolę partnera, jak Trump.
Oczywiście, dla Stanów Zjednoczonych Biden jest wcieleniem zła, symbolem epic fail. Ale już dla innych krajów… well, well, well. Ten zgrzybiały staruszek Biden zaczyna nam się nawet podobać…
Rosja: czas kontrofensywy
I z tego właśnie powinna aktywnie skorzystać teraz Rosja. Oczywisty upadek amerykańskiej globalnej hegemonii wyzwala na całym świecie ogromne możliwości – terytoria, kraje, narody, całe cywilizacje.
Siłą inercji ktoś może przestraszyć się anglosaskiego sojuszu, stwierdzając: przecież powraca Wielka Brytania, teraz połączy siły ze Stanami Zjednoczonymi i krajami Commonwealth i odbuduje swoją kolonialną potęgę. Ale tak nie jest. Wielka Brytania od dawna nie ma podmiotowości. O Australii nawet nie warto mówić. Poza tym, finansowa i demograficzna rola China na Oceanie Spokojnym to dziś czynnik o gigantycznym znaczeniu. Hegemonia kurczy się i wycofuje wszędzie. Pojawia się szansa i dla wielkokontynentalnego projektu od Lizbony do Władywostoku (w duchu Jeana-Françoisa Thiriarta i Władimira Putina), i dla rosyjsko-chińskiego sojuszu eurazjatyckiego, i dla nowego formatu relacji Rosji ze światem islamskim, i dla jej wejścia do Afryki oraz Ameryki Łacińskiej.
Ameryka się cofa. Musimy przejść do ofensywy.
Realizacja tej tezy wymaga strategii, zdecydowania, woli i koncentracji sił. I, co najważniejsze, ideologii. Wielka geopolityka wymaga wielkich idei. Właśnie teraz, dopóki u władzy w Stanach Zjednoczonych pozostaje staruszek z demencją, dla Rosji pojawia się historyczna szansa, by nie tylko doprowadzić do nieodwracalności wielobiegunowości, lecz także rozszerzyć obszar swych wpływów w skali niemalże globalnej. Hegemonia zanika. Owszem, jest jak ranna bestia, która jeszcze może mocno i boleśnie uderzyć. Ale to już agonia. Owszem, trzeba być ostrożnym wobec bólów fantomowych imperializmu, jednak nie można tracić czasu. Rosja musi przygotowywać się do kontrofensywy. To nasza dziejowa szansa, póki u naszych przeciwników geopolitycznych sytuacja wygląda, jak wygląda. Byłoby zbrodnią taką szansę przegapić. W 1991 roku upadło nasze Imperium. Dzisiaj ich kolej. A naszym obowiązkiem jest powrót na karty historii jako całkowicie suwerenny i samodzielny podmiot geopolityczny.
tłum. MP